poniedziałek, 17 maja 2010

bez komentarza

Zamieszczam trochę komentarzy do wiadomości o kradzieży pewnego instrumentu. Zachowałem oryginalną pisownię. Kolejność jest przypadkowa.


Panie Trzaska, jest pan winny kradzieży
Polak doradza Amerykaninowi zostawic instrument w sasiednim przedziale bez opieki??? Albo skrajna głupota albo... wspólnik.
autor: Gdynianin
29.04.10, 20:32

Re: Panie Trzaska, jest pan winny kradzieży
Zgadzam się! Że Amerykaniec naiwny to jeszcze rozumiem, ale Polak mieszkający w Polsce, korzystający z naszych pociągów? Głupi czy wspólnik złodzieja?
autor: Marta
29.04.10, 22:39

Oczywiscie w USA nikt nie kradnie i kazdy jest uczciwy, nawet właściciele saksofonów. Ciekawe jaki miał insurance na ten saksofon.
autor: kibic_rudego
01.05.10, 01:10

Prezent dla złodzieja
Ha,ha. Zostawił w przedziale obok=podarował złodziejowi. A może chce wyłudzić odszkodowanie?
autor: Filip
29.04.10, 22:42

Ukradli złoty saksofon jazzmanowi z Chicago
Polacy poraz kolejny raz pokazali jaka są chołotą!! A ci kumple muzycy tez sie niepopisali albo sa wyjatkowo głupi albo zeczywiscie sa wspólnikami! Co niestety tez onich żle świadczy bo ten ich grajacy złom nie jest tyle wart co Amerykanina!! tak własnie O polakach chodzi opinia znam setki ludzi z róznych krajów ktorzy zwiedzili cały swiat ale to własnie w olsce ich okradli mówią!! I tłumaczenie ze mi przykry z tego powodu nic niedaje!!
autor: zenujace
29.04.10, 23:08

Rząd Donka ma 99% poparcia w zakładach karnych
to mówi samo za siebie. POpieramy złodziejstwo na każdym szczeblu.
autor: duck
29.04.10, 23:25

Ukradli złoty saksofon jazzmanowi z Chicago
panie Ken, troche zdrowego rozsadku, zlodzieju nie oddawaj Kenowi instrumentu, niech sie nauczy myslec
autor: goscUSA
30.04.10, 01:27

Tylko idiota mógł zostawić saksofon bez opieki
Frajer i tyle
autor: upierdek07
30.04.10, 13:50

Re: Ukradli złoty saksofon jazzmanowi z Chicago
facet nie wiedzial jak sie pozbyc starego modelu i przywiozl go do Polski...
autor: gosc
30.04.10, 21:06

Re: Ukradli złoty saksofon jazzmanowi z Chicago
ja myślę że to ukradł jakiś żydek, bo wiadomo, żydki są chciwe i łase na pieniądze
autor: marcin
01.05.10, 01:02

Ukradli złoty saksofon jazzmanowi z Chicago
Ci co GO zaprosili to powinni wiedzieć ,ze instrumentów to trzeba strzec jak oka w głowie. Ale widocznie nalezą do tej grupy frajerów co myślą ze w tym kraju się nie kradnie.
autor: JULIS
30.04.10, 12:58

Ukradli złoty saksofon jazzmanowi z Chicago
co tam saksofon, napewno się znajdzie, ale reklama za darmo. kto do tej pory wiedział o tym muzyku, a teraz cała Polska.
autor: xyz
30.04.10, 13:13



Re: Skradziony saksofon Vandermarka pilnie poszuk
Nie ma tego złego..Może w końcu w Alchemii zagra ktoś inny..
autor: Magda
01.05.10, 14:20


źródło: audiostereo.pl

tylko idiota na koncerty jezdzi pociagiem,pewnie jakis kiepski z niego muzyk
autor: caleb66
01.05.10, 23:29


źródło: Onet.pl

Pewnie Był pijany
Pewnie wracal pijany i gdzies zapomnial o tym instumencie i teraz placze bogacz!!!!! ze mu zginol kupi sobie nowy heheheeheh
autor: ~myszofox
30.04.2010 17:49


źródło: wp.pl

A dla polaków są wizy w USA
Polskich muzyków to już na lotnisku w USA zawracają zpowrotem do polski, a tego amerykańca wpuszczają do nas do kraju,jeździ sobie gra koncerty, czyżby miał pozwolenie na pracę,i bardzo dobrze że mu ktoś ukradł instrument. Przynajmniej tyle sprawiedliwosci.
autor: ~Żałosc
2010-04-30 15:43


okraść burżuja to nie grzech
anonimowy sms

zdjęcie: Jarosław Majchrzycki

program festiwalu w Nickelsdorfie

Znany jest już program festiwalu w Nickelsdorfie [KONFRONTATIONEN  NICKELSDORF  2010], malutkim austriackim miasteczku, położonym na naddunajskiej nizinie, mniej więcej w połowie drogi między Wiedniem, a Bratysławą. W tym roku festiwal potrwa cztery dni - od 15 do 18 lipca, a kuratorami są Mats Gustafsson i Hans Falb.

PROGRAM:

15 lipca 2010, czwartek:
- soundart-exhibition
- Günter Christmann / Raymond Strid / Christian Munthe
- Oren Ambarchi (solo)
- The Ex [Terrie / Katerina / Andy / Arnold] + Brass Unbound [Ken Vandermark / Wolter Wierbos / Roy Paci / Mats Gustafsson]

16 lipca 2010, piątek:
- soundart-exhibition
- Michael Thieke Project [ with: Christof Kurzmann, Martin Siewert, Martin Brandlmayr]
- Christine Sehnaoui / Andy Moor
- Lene Grenager / Sofia Jernberg
- Agustí Fernández / Ingebrigt Håker Flaten / Paul Lovens
- Swedish Azz [Per-Åke Holmlander / Mats Gustafsson / Kjell Nordeson / Dieb13 / Erik Carlsson]
- Chalachew Ashenafi / Mesele Asmamaw / Mesale Legesse TRIO
- The Thing XL [Mats Gustafsson / Ingebrigt Håker Flaten / Paal Nilssen-Love / Joe McPhee / Ken Vandermark / Terrie Hassels / Johannes Bauer]

17 lipca 2010, sobota:
- soundart-exhibition
- Michael Thieke Project [with: Magda Mayas, Tony Buck, Christine Sehnaoui, Hans Falb]
- Sven-Åke Johansson (solo)
- Klaus Filip / Dieb 13
- Christof Kurzmann / Ken Vandermark / Martin Brandlmayr
- Andrea Neumann / Clare Cooper / Clayton Thomas
- Wildbirds & Peacedrums [Mariam Wallentin / Andreas Werliin]

18 lipca 2010, niedziela:
- soundart-exhibition
- Sten Sandell / Evan Parker
Joe McPhee (solo)
- Hairy Bones [Peter Brötzmann / Toshinori Kondo / Massimo Pupillo / Paal Nilssen-Love]
- Barcelona Series [Sven-Åke Johansson / Axel Dörner / Andrea Neumann]
- Heaven And [Martin Siewert / Tony Buck / Zeitblom / Steve Heather]




więcej informacji na stronie: www.konfrontationen.at

zdjęcie: Dmitri Krasnov / James Tudor

The Ex + Brass Unbound w Poznaniu


SPOT. od początku wydawał się Maciejowi i mnie dobrą przestrzenią do realizacji tego koncertu. Pewne obawy budziła wielkość sali oraz balkon - później okazało się, że powoduje to także nieco problemów z nagłośnieniem tej przestrzeni. Nie chcieliśmy jednak realizować tego na własny rachunek w miejscu kojarzonym już z koncertami - zależało nam także by dla tej muzyki zaanektować jakąś nową przestrzeń. I wydaje nam się, że to miejsce spełniło nasze oczekiwania.

Muzycy dotarli do Poznaniu po południu, pociągiem z Lublina. Po drodze mała przygoda - Michał Borkiewicz z warszawskiego Powiększenia zatrzymał EuroCity w Warszawie by spóźnionym pociągiem TLK z Lublina mogli oni dojechać i spokojnie się przesiąść. Mimo tego dotarli wypoczęci i w świetnych nastrojach. Zamieszanie z perkusyjnym zestawem spowodowało opóźnienie soundchecku - zbyt długi jednak być nie musiał. Colin McLean, który nagłaśnia od długiego czasu koncerty zespołu, poradził sobie - myślę, że dość dobrze - z przestrzenią SPOT.-u.

The Ex + Brass Unbound zagrali tego dnia znakomity koncert. Było BARDZIEJ niż w Lublinie. BARDZIEJ – energetyczniej, mocniej, z większym pazurem, drapieżniej (cóż, tam grali pierwszy koncert po długiej przerwie i jednej tylko, trudnej próbie). Wszyscy, bez wyjątku, pokazali, że są w znakomitej formie twórczej i, mimo pięćdziesiątki na karku (niektórzy!), imponowali energią. Dużo lepiej niż w Lublinie śpiewał Arnold de Boer, który poprzedniego dnia wydawał się być najbardziej zmęczonym członkiem zespołu. Świetnie zagrał Vandermark (znakomite solo w "State of Shock"), niesamowicie także Mats Gustafsson - jego solo na barytonie w "Lale Guma" zdawało się burzyć wszystko, co jeszcze stało w dużej sali SPOT.-u. Wolter Wierbos, chociaż nie miał tak niesamowitych partii jak partnerzy, spajał muzykę kwartetu Ex i dęte instrumenty w jedną całość, porządkował. Bez niego niemiała by ona tak spójnego wyrazu, jak to, co usłyszeliśmy w Poznaniu. Czy koncert mógł być dłuższy? Pewnie tak, niewiele ma tu do rzeczy jeden spalony wzmacniacz. Więcej zależy od publiczności i tego jak bardzo chce ponownie ujrzeć muzyków na scenie. W Poznaniu na ogół wszyscy grają jeden bis, tak się przyjęło (chyba myślimy, że muzycy są równie wyliczeni jak my :) ). Cóż, więcej determinacji życzę. Chociaż po tym, jak zagrali "Theme from Konono" (bis - ten utwór z płyty "Turn" był w moim odczuciu najbardziej niezwykłym momentem znakomitego koncertu) nie wiem, czy trzeba było czegoś jeszcze.







Specjalne podziękowania dla Macieja i Mateusza z Dragona, Marianki - pani prezes Fundacji Małego Domu Kultury, Damiana z Fundacji SPOT. oraz Maćka Frycza i wszystkich wolontariuszy, którzy pracowali długo i sumiennie, by ten koncert doszedł do skutku. Bez Was by go nie było! Dziękuję!







THE EX + BRASS UNBOUND, SPOT., Poznań, 26 kwietnia 2010.

The Ex:
Andy Moor: guitars
Terrie Hassels: guitars
Katerina Bornefeld: drums, vocals
Arnold de Boer: vocals, guitar, sampler
+
Brass Unbound:
Mats Gustafsson: reeds
Ken Vandermark: reeds
Wolter Wierbos: trombone

zdjęcia: Jarosław Majchrzycki


poniedziałek, 3 maja 2010

The Ex + Brass Unbound - koncert pierwszy - Lublin


Pomysł, by zaprosić The Ex do Polski powstał w mej głowie w marcu 2007 roku, gdy po koncercie Lean Left w Weikersheim wraz z Jackiem wracaliśmy do Polski. Po raz pierwszy wtedy - dzięki Kenowi, Paalowi i gościnnym właścicielom klubu (wraz z muzykami spaliśmy u nich w domu) - spotkałem Terrie'ego i Andy'ego. W podróży bez przerwy słuchaliśmy trzech płyt - jedną z nich była "Moa Anbessa" sygnowana Getatchew Mekuria / The Ex + guests (dla porządku - druga to "A Solo" Paolo Pandolfo, trzecia - The Ex + Tom Cora "Scrabbling at the Lock"). Wtedy marzyłem, by udało się ich pokazać właśnie w tym składzie - z etiopskim saksofonistą. Przez prawie dwa lata idea ta drążyła mi mózg i gdzieś się pojawiała - a to przy okazji festiwalu w Wels w listopadzie 2008 roku (ostatecznie nań nie dotarłem), gdzie zespół zagrał właśnie w tym składzie; czy ubiegłorocznej edycji festiwalu w Lublinie gdy Paweł, jeden z członków rady festiwalu, rzucił pomysł by Ex-ów zaprosić. Pomysł powracał, aż w końcu pod koniec września 2010 roku, gdy mieliśmy już od pół roku zabukowane na listopad trzy koncerty duetu Nilssen-Love / Vandermark, Paal napisał o możliwości zrobienia w Polsce także koncertów Lean Left tydzień później. Bardzo mnie to ucieszyło, bowiem koncert w Niemczech zrobił na mnie wielkie wrażenie. Strasznie borykałem się z miejscem, aż udało się namówić na to warszawskie Powiększenie i 27 listopada zagrali w Warszawie. Po tym koncercie realizacja marzenia stała właściwie otworem - pozostało tylko znaleźć miejsca i uzgodnić dogodne terminy.

Pierwotnie z Andym planowaliśmy trasę kwartetu na początku marca - trzy lub cztery koncerty - ale termin był niezbyt odległy, a ja miałem jeszcze sporo innych koncertowych zobowiązań. Potem, gdy już to upadło, pojawiła się szansa na koncerty w Lublinie i Poznaniu w nieco większym składzie.

The Ex + Brass Unbound zagrali razem w oktecie pierwszy raz pod koniec stycznia tego roku. Cała czwórka wirtuozów z Brass Unbound współpracowała już wcześniej z holenderskim zespołem lub też poszczególnymi członkami kwartetu. Powołując ten projekt myśleli o jednej trasie na Wyspach (Anglia, Szkocja, Irlandia - styczeń / luty 2010), ale później postanowili go kontynuować (następny koncert na festiwalu w Nickelsdorfie). Do Polski przybyli w nieco okrojonym składzie (bez włoskiego trębacza Roya Paci), co wymagało od nich małego przearanżowania muzyki. Pewnie to, że przed koncertem w Lublinie, po dwóch miesiącach przerwy mieli tylko jedną, krótką próbę, oraz zmęczenie po podróży sprawiło, iż z pierwszego koncertu nie byli bardzo zadowoleni (Mats Gustafsson jednak zapewniał - Zobaczysz, w Poznaniu nasz muzyka eksploduje). Odmienne były jednak uczucia publiczności, która zachwycona była koncertem. I moje były podobne - nie potrafiłem sobie wyobrazić, że ktokolwiek może pozostać obojętny na energetyczną, pełną inwencji (w sferze rytmicznej), kreatywności, otwartości, ale i pięknej melodyki muzykę The Ex. Pozostaję tu w opozycji do mojego przyjaciela Macieja Nowaka, który pisząc w lubelskim dodatku Gazety Wyborczej o festiwalu tak opisał ostatni koncert: "...Wykonany materiał pochodził z repertuaru Holendrów i nosił charakterystyczne dla ich muzyki cechy: na tle "etnicznych" bębnów falowały nieharmonicznie grające gitary. Daleko tej muzyce od prostoty pierwszej fali punk rocka, ale równie odległa jest ona od wyrafinowania współczesnego jazzu. Odniosłem wrażenie, iż trzy jazzowe rury nie stanowiły integralnego elementu tego projektu. Choć zdarzały się momenty przekonujące do takiego połączenia. Wyróżniłbym tutaj pieśń - hungarian "Song of Freedom", jak brzmiała zapowiedź - którą wykonała perkusistka zespołu, wspomagana początkowo wyłącznie przez instrumenty dęte. Formacja The Ex + Brass Unbound byłaby rewelacją na każdym festiwalu rockowym. Na jazzowym był nieco męczącą - natężenie dźwięku! - niespodzianką...".
Nie zgodzę się, że dołączenie trzech instrumentów dętych do punkowego kwartetu zaowocowało niespójną całością - w moim odczuciu było dokładnie odwrotnie. Udało się z muzyki holenderskiej legendy punk rocka stworzyć nową, nierozerwalną całość, nadać ich dokonaniom nowy wymiar poprzez odwołanie do big bandowej tradycji. Robili to oni zresztą już wcześniej - taka jest płyta Ex Orkest "Een Rondje Holland", taka "Moa Anbessa". Podobne brzmienia można znaleźć też na "Instant" sygnowanej przez The Ex + Guests czy też na wspólnym nagraniu z muzykami z ICP. Nigdy jednak nie grali z taką furią i energią, nigdy wcześniej ich muzyka nie nabrała równie drapieżnego wyrazu. Nie zgodzę się też z opisem ich muzyki - jest ona znacznie bardziej skomplikowana i zróżnicowana, a gra Kateriny Bornefeld to nie tylko etniczne bębnienie. Można je i tu odnaleźć - odwołania do bałkańskiej tradycji słychać we wspomnianej przez Maćka pieśni "Hidegen Fújnak A Szelek", a afrykańskie rytmy pobrzmiewały w utworze "Theme From Konono". Echa funku pobrzmiewały w "Maybe I Was The Pilot", co jednak grała ona w "State of Shock", co w "24 Problems"? A czy byli bardzo odlegli od współczesnego jazz? Rzeczywiście z EST czy Garbarkiem wiele wspólnego nie mieli. Czy jednak muzyka The Thing jest "jazzem współczesnym"? Czy jest nim twórczość Peter Brötzmanna? Jeżeli tak, to nie mam wrażenia wielkiej "odległości". Co do nagłośnienia - rzeczywiście było głośno, ale tak już jest - muzyka rockowa rządzi się własnymi prawami. Nagłośnienie jest tam odmienne niż na koncertach tria Jarretta, gdzie ważny jest każdy oddech pianisty. I trudno z tym polemizować - tak po prostu jest. Z odczuciami zresztą też polemizować nie sposób - moje jednak były zupełnie inne, koncert pozostawił mnie w zachwycie.

Następnego dnia, w Poznaniu, sprawdziły się słowa Matsa. Muzyka eksplodowała.




THE EX + BRASS UNBOUND, II Lublin Jazz Festival, Chatka Żaka, 25 kwietnia 2010.
The Ex:
Andy Moor: guitars
Terrie Hassels: guitars
Katerina Bornefeld: drums, vocals
Arnold de Boer: vocals, guitar, sampler
+
Brass Unbound:
Mats Gustafsson: reeds
Ken Vandermark: reeds
Wolter Wierbos: trombone

zdjęcia: Piotr Lewandowski, PopUp Music

sobota, 1 maja 2010

Zaległości 3: Devastation Menu - wieczór w Auslandzie


Pierwotnie planowaliśmy pojechać do Berlina dwukrotnie, dzień po dniu. W nocy, po koncertach, chcieliśmy wracać, by rano iść do pracy (obowiązki nie pozwalały pozostać w Berlinie). Ostatecznie zmęczenie po pierwszej wyprawie okazało się zbyt duże i z drugiego wyjazdu musieliśmy zrezygnować. Nie była to moja pierwsze wizyta w Auslandzie - kilka lat wcześniej miałem okazję być tam na trzydniowym "Charizma Festival" organizowanym przez Christofa Kurzmanna. To malutki klub (na 60-80 osób), który bardzo trudno odnaleźć - nawet gdy w ręce dzierży się kartkę z adresem i mapę. Wejście do niego jest starannie ukryte i gdy nie świeci się neon nikt nie pomyśli, że jest to miejsce gdzie bywają najwybitniejsi improwizatorzy europejskiej sceny.

Te dwa improwizowane wieczory były organizowane przez Claytona Thomasa, australijskiego basistę mieszkającego od lata w stolicy Niemiec i jego żonę, Clare Copper, artystkę grającą na harfie i chińskim instrumencie guzheng. Niestety, choroba pokrzyżowała ich plany i nie pozwoliła uczestniczyć w dwudniowym spotkaniu improwizatorów.

Pierwszy set był właściwie wstępem, próbą odnalezienia konwencji, zakreślenia granic i form w jakich muzycy mieliby się poruszać. Trochę było to jak "rozpoznanie bojem" - nie znający się wcześniej muzycy (podejrzewam, że Ken niewiele wiedział zarówno o Verze Fischer, jak i Joke Lanzu) stanęli na scenie i musieli jakoś odnaleźć muzykę. I cóż, nie bardzo się udało. O ile jeszcze Vera Fischer i Vandermark próbowali, szukali, dotykali różnych stron muzycznej tkanki, o tyle grający na gramofonach Lanz pozostała na wszelkie ich próby, w moim odczuciu, całkowicie obojętny. Grał swoje, zupełnie nie zwracając uwagi na poczynania partnerów próbujących znaleźć klucz do drzwi jego muzyki. Realizował jakby swój plan - co wydarzyło się po drodze wydawało się nie istotne. W pewnej chwili Ken przerwał grę i pytająco spoglądał - najpierw na wciąż próbującą się odnaleźć flecistkę, potem z irytacją na gramofoniarza. Miałem wrażenie (muzycy chyba też), że dwadzieścia minut pierwszego setu ciągnie się nieskończoność.

Druga część miała zupełnie inny wymiar. Rozpoczęła się w prawie zupełnej ciemności i stopniowo, do pewnego momentu, świata skupione na artystach powoli się rozżarzały. Ale ożyły zupełnie dopiero na samym końcu koncertu. Artyści, gdy grali, pozostawali w półcieniu - nie widzieliśmy dokładnie ich gry na instrumentach, raczej zarys postaci, jej ruch niczym ślad w powietrzu. A muzyka jaką grali była przedziwna: zgrzyty, piski, odgłosy przesuwania dłońmi po pudle wiolonczeli i strunach lub cegły na membranach bębnów tworzyły muzykę surową i gęstą, a przy tym na swój sposób melodyjną. Wszystko to naprawdę współgrało. Nie był to jednak w pełni improwizowany set - muzycy użyli także wcześniej nagranego, repetetywnego fragmentu do którego miała zmierzać ich improwizacja. A gdy już taśma przejęła główną rolę w muzyce, oboje zastygli przytuleni w blasku teraz już w pełni rozświetlonych reflektorów. Zakończenie było groteskowe, ale muzyka broniła się sama - zasługa w tym przede wszystkim perkusisty, który grając na zestawie bez blach i używając do tego najrozmaitszych "śmieci" (kawałki cegieł, gałęzie drzew, plastikowe i papierowe torby) potrafił wyczarować niezwykłe muzyczne światy. Była to jednakże tylko zapowiedź tego co miał pokazać w secie czwartym.

Damskie trio poznaliśmy w secie trzecim - dla mnie była to najbardziej chyba nużąca część oparta na sonorystycznych brzmieniach generowanych przez w najrozmaitszy sposób preparowane instrumenty - podłączone do prądu wnętrzności fortepianu, styki klawikordu czy elektroniczne generatory. Nawet wtedy gdy Liza Albee chwytała za trąbkę czy muszle muzyka nie nabierała innego charakteru - w moim odczuciu była to sztuczna, trudna w odbiorze i nieukładająca się w spójną całość gmatwanina dźwięków. Najciekawiej, w moim odczuciu, wypadłą Andrea Neumann. Dźwięki jakie generowała z 'instant piano' były dosyć niesamowite, bardziej przynależne do noise'u, chociaż nie determinowały brzmienia grupy. Zawiodła mnie Magda Mayas, najbardziej chyba znana z muzyczek zespołu. Ale mogę się mylić w ocenie tego występu, bo Witkowi, który był ze mną, bardzo się podobało.

Nasze zdanie o czwartym secie było jednak zgodne. Kto wie, czy te dwadzieścia minut w berlińskim Auslandzie nie były najlepszymi spośród wszystkich duetów na saksofon i perkusję, jakie kiedykolwiek słyszałem (po pewnym namyślę dodam, że dorównują mu tylko duetowe fragmenty Paala i Kena z pierwszej płyty Lean Left, no i może jeszcze koncert z Bejrutu Petera Brötzmanna i Michaela Zeranga). To nie było telepatyczne porozumienie muzyków - oni faktycznie grali jak jeden organizm. Perkusyjne dźwięki wydobywane w bardzo dziwny sposób - znów cegły na membranach bębnów, stukanie o siebie okutymi brzegami poszczególnych części zestawu, metalowa walizka pełna perkusjonaliów, która sama stała się elementem zestawu. W toku gry Steve odnajdywał blachy, w pełnym pośpiechu umieszczał je na statywach - perkusyjne elementy muzyki w ciągu niewielu minut setu niesamowicie się zmieniły - od pierwotnego brzmienia, po zupełnie współczesne dźwięki. I jeszcze energia - ona wraz z początkiem po prostu eksplodowała. Tu nie było próby nawiązania współpracy - po prostu się to stało. Wszystko zdawało się pasować w najmniejszych szczegółach. Miałem wrażenie frustracji obu muzyków, która w ten sposób znalazła ujście, najlepsze z możliwych. Jakby cierpieli z powodu nadmiaru emocji i energii, i musieli uwolnić ją w jakimś destrukcyjnym akcie. Była więc w tym niszcząca siła i kreatywna moc. Grali z furią, a tworzyli przy tym harmonię. Zrobili to równocześnie, doskonale!!! Czegoś takiego nigdy w życiu nie widziałem - a było to przecież pierwsze spotkanie duetu. I, mam nadzieję, nie ostatnie.

Set piąty, w którym pod wodzą Lanza wystąpiła ósemka muzyków był jakby sumą doświadczeń (ale i niedociągnięć) wcześniejszych części. Każdy z muzyków (prócz lidera) otrzymał numer i gdy został on wywołany musiał grać. Prócz tego było jeszcze zero (wtedy milkli wszyscy) i ósemka - gdy improwizowali wszyscy. Niektórzy muzycy wywołani demonstracyjnie prezentowali swoją dezaprobatę dla poczynań lidera - wywołany Heather na przykład zagrał delikatnie pałeczką na werblu 'entree', wywołany ponownie - powtórzył. Były tu jednak momenty spójne, gdzie muzycy odnajdywali płaszczyznę porozumienia. Chyba najbardziej kreatywna był flecistka Vera Fisher. Vandermark wydawał się nieco rozbawiony sytuacją. Najbardziej irytujący był Lanz, który, wydawało mi się, nie miał pomysłu na muzykę oktetu. Bronić go może to, że szefować miał tu Clayton Thomas, a on nie będąc do tego przygotowanym musiał coś na bieżąco konstruować.

Ten krótki pobyt w Berlinie był także okazją do spotkań: z Kenem, który przywiózł wtedy do Europy gotowy master na kolejny, podwójny winyl w Laurence Family (album Powerhouse Sound "Overlap", ukaże się 8 lipca) i z pianistą Atomica, Håvardem Wiikiem, który, mam nadzieję, powróci do Poznania w październiku w duecie z Claytonem Thomasem.


DEVASTATION MENU, Ausland [Lychener Straße 60, 10437 Berlin], dzień pierwszy, 24 marca 2010.

SET 1
Vera Fisher: bass flute
Ken Vandermark: tenor saxophone
Joke Lanz: turntables

SET 2
Anthea Caddy: cello
Steve Heather: drums, percussion, objects
tape

SET 3
Andrea Neumann: inside piano, electronics
Liz Allbee: trumpet, shells, electronics
Magda Mayas: clavinet, prepareted clavinet

SET 4
Ken Vandermark: tenor saxophone
Steve Heather: drums, percussion

SET 5
Joke Lanz: turntables, conductor
Vera Fisher: bass flute
Liz Allbee: trumpet, electronics
Ken Vandermark: tenor saxophone
Anthea Caddy: cello
Steve Heather: drums, percussion
Andrea Neumann: inside piano, electronics
Magda Mayas: clavinet, prepareted clavinet

zdjęcia (prócz pierwszego) telefonem komórkowym: Wawrzyniec Mąkinia