niedziela, 14 lutego 2010

Jon Vanderlander Trio

Ostatnio bardzo często powracam do płyty (lub raczej jej namiastki - opisywany mini album zawiera bowiem niespełna 18 minut muzyki) sygnowanej Jon Vanderlander Trio. Nazwa pochodzi od złożenia w jedno nazwisk i imienia muzyków zespołu: JONa Fälta, Kena VANDERmarka i Per-Åke HolmLANDERa. Wielka szkoda, że muzycy ostatecznie zdecydowali się na tak skromną prezentację muzyczną (ledwie siedmiocalowy singiel), bowiem to, co znajduje się na płycie, mnie po prostu zachwyca.

Trio powstało jako owoc długoletniej współpracy Kena Vandermarka oraz tubisty Per-Åke Holmlandera - muzycy grali razem w Tentecie Petera Brötzmanna oraz Territory Band (odsłony 2, 3, 5 i 6), a już po nagraniu tego materiału Per-Åke wziął także udział w obu sesjach Resonance'u. Nigdy jednak wcześniej nie grali razem w małym składzie. Próby - przed trasą koncertową i nagraniem - rozpoczęły się w Sztokholmie 24 października 2006 roku. Początkowo nad materiałem pracowali w duecie bowiem Jon Falt (w Europie szerzej znany jako drummer tria Bobo Stensonona) to w Skandynawi perkusista niezwykle rozchwytywany, realizujący kilka projektów równocześnie. Wcześniej wyselekcjonowali materiał na którym chcieli się skupić - były to m.in. utwory autorstwa Arthura Blytha ("Mamie Lee" oraz "For Fats"), Sama Riversa ("Dazzle"), Aminy Claudiny Myers ("Cameloupe"), Alexandra von Schlippenbacha ("Inri"), Leo Cuypersa ("Misha") oraz tria S.O.S. czyli Alana Skidmore'a, Mike'a Osbourne'a i Johna Surmana (1:st). Doszły jeszcze do tego autorskie kompozycje muzyków: "Tom Säck" i "Varmepupa" Holmlandera, a także "Compass Shatters Magnet" Kena Vandermarka (ten utwór Ken później przearanżował i z dedykacją dla Paula Rutherforda znalazł się na płycie Vandermark 5 "Beat Reader"). Jon Fält dołączył do muzyków w dniu pierwszego wspólnego występu, 27 października w Umea. Koncert ten został zarejestrowany przez szwedzkie radio. Dwa dni później muzycy w studiu w Sztokholmie zerejestrowali cześć utworów - także te trzy, które weszły na tą płytkę, a dnia następnego wyruszyli busem w krótką trasę koncertową obejmującą Gävle, Västeras, Göteborg i Sztokholm. Jak dotąd trio więcej nie koncertowało i nie nagrywało, a opisywana EP-ka jest jedynym znanym mi nagraniem projektu.

Jon Vanderlander Trio to płyta, na której nie ma solistycznych popisów. Za to nastrój jaki kreują muzycy po prostu przytłacza. Swoboda z jaką poruszają się w bardzo ograniczonej muzycznej przestrzeni imponuje. Poza kompozycją "Tom Säck" która rozpisana jest dosyć standardowo (w intro tuba pełni funkcje rytmiczne, a perkusja improwizuje, całkowicie od nich uwolniona; właściwy temat wprowadza saksofon barytonowy przechodząc w improwizację; sekcja cały czas gra zapętlony, rytmiczny motyw; po powtórzeniu tematu - tym razem unisono, utwór się kończy) możemy tu śmiało mówić o prymacie kompozycji nad improwizacją. Wsłuchując się w linie poszczególnych instrumentów, czasami zdaje się nam, że każdy z muzyków gra inne partie, jakby ktoś wybrał linie z odrębnych utwórów i złożył w jedno tworząc nową, niezwykłą całość. Czasami - jak w temacie drugiej kompozycji - linie cimbasso i klarnetu dopełniają się w sposób doskonały, przy zupełnie wolnej improwizacji perkusisty. Nieco podobny charakter ma ostatnia kompozycja z tematem wprowadzanym przez Holmaldera (tuba) i Vandermarka (klarnet). Świetne zgranie frontmanów przy odsolutnej wolności w doborze perkusyjnych brzmień, których autor ograniczony zdaje się być tylko czasem duetowej improwizacji partnerów. Brakuje na tym nagraniu tylko solowej partii tubisty, bo że instrumentalistą jest niebywałym udowodnił choćby na koncertach i nagraniu Resonansce'u.
Zwykle, gdy wybrzmiewa ostatni temat: klarnet na tle z wolna niknących pomruków tuby, włączam tę malutką płytkę raz jeszcze, by znów go usłyszeć. I ten ostatni, długo w uszach trwający dźwięk.

Gdyby ktoś chciał usłyszeć tubę i cimbasso Holmlandera na żywo pod koniec lutego będzie miał ku temu świetną okazję. Prowadzony przez niego i Matsa Gustafssona kwintet Swedish Azz zagości w Gdańsku (24 lutego, Nowa Synagoga, ul.Partyzantów 7), Poznaniu (26 lutego, Dragon, ul.Zamkowa 3) i Krakowie (27 lutego, Alchemia, ul.Estery 5). Polecam gorąco!!!

środa, 3 lutego 2010

płyty 2009 roku

Czas podsumowań minionego roku już właściwie minął, a ciągle jeszcze docierają do mnie płyty sygnowane "2009". Przez ostatnie lata podsumowania - dużo szybsze - wymuszał Andrzej Grabowski [AEG] z Diapazonu. W tym roku Andrzeja zabrakło. Postanowiłem więc sam opublikować własne zestawienie w nieco innej formule - argumentując, dlaczego płyty te uważam za szczególnie ważne. Od lat próbując wybrać te najważniejsze płyty, zadaję sobie pytanie o kryteria wyboru. Na pewno nie jest to częstotliwość powracania do poszczególnych płyt - było w ciągu minionego roku sporo płyt do których wracałem częściej [choćby "The Damage Is Done" kwartetu Peter Brötzmann / Joe McPhee / Kent Kessler / Michael Zerang wydana przez krakowską oficynę Not Two gościła w moich uszach częściej niż duet Baileya i Fernandeza, a nie ma jej w tym krótkim zestawieniu]. Od lat wybieram te nagrania, które mną wstrząsnęły, poruszyły, czasem te z którymi miałem problem, do których wracałem wcale nie po to, by się nimi rozkoszować, ale by spróbować się z nimi raz jeszcze zmierzyć. Wszystko zależy bowiem od tego, co w muzyce uznamy za najważniejsze. Czy będzie to potrzeba harmonii i piękna? mistrzowskie opanowanie instrumentu? przemyślana konstrukcja?

Poniżej zamieszczam pięć najważniejszych dla mnie płyt minionego roku. Kolejność nie jest przypadkowa.

Sonore.... Loft / Köln (Peter Brötzmann / Mats Gustafsson / Ken Vandermark) "Call Before You Dig", Okkadisk 2009, OD12083
Kontynuacja projektu trzech najważniejszych dla mnie saksofonistów współczesnego free jazzu. Podwójny album świetnie obrazuje kondycję tria i formę jego muzyki z grudnia 2008 roku. Peter Brötzmann w moim (i nie tylko moim) odczuciu tworzy swoje 'opus magnum'. To dojrzałe dzieło Starego Mistrza powstałe w nietypowym - dla muzyki jazzowej czy improwizowanej - składzie. W osobach Vandermarka i Gustafssona znajduje Brötzmann partnerów idealnych i dojrzałych. Mówiąc własnym głosem stale są gotowi do weryfikacji swych indywidualnych dokonań i muzycznych poglądów. Słychać to zwłaszcza w grze Matsa Gustafssona (podporządkowanej brzmieniu kolektywu jak nigdy wcześniej) oraz Petera Brötzmanna - nie stroniącego tak od melodyki, jak i wykorzystania komponowanych tematów. W moim odczuciu najbardziej wstrząsająca płyta, jaką usłyszałem w ubiegłym roku.


Fire! (Mats Gustafsson / Johan Berthling / Andreas Werliin) "You Liked Me Five Minutes Ago", Rune Grammofon 2009, RCD 2091
Fire! to nowy projekt i nowa jakość w muzyce odwołującej się do noise'u, jazzu i improwizacji. Potężne brzmienia, ściana dźwięku budowana przez trio imponuje, a delikatne wokalizy Mariam Wallentin ["But Sometimes I Am"] są tylko szczyptą rozkoszy w dzikiej, zgiełkliwej muzyce tria. To płyta, która nieodmienne wywołuje w mojej duszy niepokój; muzyka, która irytuje i zachwyca jednocześnie, potężna i nieposkromiona, nie pozwalająca spać po wieczornym przesłuchaniu. Mam wrażenie, iż doznanie tej muzyki w jakiś dziwny sposób odmienia percepcję słuchacza (na własnym przykładzie).



Peter Brötzmann "Lost & Found" FMP 2009, FMP CD 134
Solowe, zwłaszcza koncertowe projekty to coś, co niezwykle cenię - mają szczególne miejsce w mojej płytotece (nie obejmuje to jednak instrumentów harmonicznych). Jakiegoż bowiem trzeba skupienia, by grając koncert solo na instrumentach stroikowych przykuć na godzinę lub dłużej uwagę słuchaczy? W takich nagraniach okazuje się czy artysta ma coś do powiedzenia, czy tworzy coś niezwykłego i unikatowego, czy jego sztuka naprawdę porusza. Znakomicie potrafi to Anthony Braxton. Ta najważniejsza - w moim odczuć - solowa płyta spośród tych sygnowanych "2009" ukazała się po trzech latach od jego nagrania [jest to bowiem zapis koncertu z Nickelsdorfu, 14 lipca 2006 roku]. Nagranie, które potwierdza, że Peter Brötzmann nie mówi i nie gra rzeczy nieistotnych, eliminuje to, co zbędne, a zostawia sedno - muzyki i sztuki. Chociaż ciągle w swej muzyce jest niezłomny, dziki i nieokiełznany, tu pozwala sobie i muzyce na chwilę refleksji. A może to muzyka pozwala jemu?


David Sylvian "Manafon", samadhisound 2009, sound cd ss016
Improwizowane piosenki Davida Sylviana oczarowują - prostotą formy (pozorną), niespiesznością. Dopiero słuchając tej płyty wielokrotnie zaczynamy doceniać przemyślaną i przepracowaną kontrukcją tak płyty, jak i poszczególnych utworów. Tu słychać lata spędzone na graniu muzyki z partnerami pojawiającymi się w poszczególnych utworach (wśród nich m.in. Burkhard Stangl, Werner Dafeldecker, Fennesz, Otomo Yoshihide, John Tilbury i Evan Parker). To projekt który dojrzewał powoli, nabierał latami smaku i formy wraz z kolejnymi koncertami, podróżami, próbami, nagraniami. Wyjątkowa płyta, także w tym zestawieniu.


Derek Bailey / Agusti Fernandez "A Silent Dance", Incus 2009, Incus cd 58
To ponoć jeden z ostatnich zarejestrowanych koncertów nieodżałowanego Dereka Bailey. Muzyka zawarta na płycie to ciągłe zmagania się z pojedyńczymi dźwiękami, szukanie dla nich formy i właściwego wybrzmienia. Muzyka nieprzytępna, wolna od rytmu czy narracyjnej ciągłości, trudna do zaakceptowania dla słuchacza, ale pozwalająca się mu odkrywać wciąż i wciąż. Muzyka do poznawania na długie lata, której wciąż jeszcze nie potrafię w sobie ułożyć i niczym od śpiewu syren - nie umiem się od niej uwolnić.

wtorek, 2 lutego 2010

kilka słów o "Light on the Wall"

Pierwszy wpis na tym blogu powinien nosić datę z marca 2008 lub grudnia 2009 roku. W 2008 roku narodził się pomysł wydawnictwa płyt winylowych (wtedy jeszcze bez nazwy), a w grudniu ubiegłego roku wydana została pierwsza w katalogu wytwórni płyta. Strona wytwórni ciągle jeszcze jest w przygotowaniu, więc póki co trochę informacji o samym wydawnictwie na blogu.


Tim Daisy / Ken Vandermark "Light On the Wall", LF001LP.

Sam pomysł nagrania płyty w tym właśnie składzie był wynikiem okazji - trasy koncertowej duetu w maju 2008 [na stronie Vandermarka, a za nią na wielu innych można znaleść informację, że płyta powstała w 2007 roku, ale to błąd - Ken i Tim byli w Polsce od 12 do 21 maja 2008 roku]. Obaj muzycy od pierwszego mojego pytania byli zainteresowani tak koncertową, jak i studyjną rejestracją muzyki duetu. Po koncercie w Dragonie, 14 maja, bardzo zadowoleni z muzyki zaproponowali, by sesja studyjna (w poznańskiej Estradzie, 20 maja) miała inny charakter - nie duetowego spotkania, ale swobodnej, indywidualnej improwizacji. To od nich wyszła idea kształtu płyty - podwójnego winyla, gdzie pierwsza płyta to zapis koncertu w duecie z poznańskiego Dragona, a druga - solowe improwizacje muzyków.

Tytuł płyty wymyślił Ken, zafascynowany malarstwem Edwarda Hoppera. Cześć tytułów utworów ("Sun In An Empty Room" czy "Room By The Sea") to także tytuły obrazów tego amerykańskiego malarza. W moim odczuciu "Światło na ścianie" był to tytuł wręcz idealny dla tego projektu - można go odnieść wprost do muzyki - dwa elementy - "światło" i "ściana". Czasem dźwięk saksofonu lub klarnetu ukazuje pofałdowania na "ścianie" perkusyjnych brzmień, wydobywa pewne elementy z cienia, barwi, ukazuje fakturę i mnogość odcieni; czasem jest odwrotnie - bo Vandermark potrafi zbudować "ścianę dźwięku" zapętlając transową frazę, a Daisy zagrać na bębnach urzekającą melodię. W tym składzie bowiem saksofon także może pełnić funkcje rytmiczne.

Mając tytuł Marek Wajda, krakowski grafik, rozpoczął pracę nad grafiką albumu. Pierwotnie chcieliśmy, by na płycie znalazła się reprodukcja obrazu Hoppera od którego wziął się tytuł płyty (chodzi o obraz "Słońce w pustym pokoju" powstały 1963 roku, na którym nie ma ludzkiej postaci, a jedynie słońce wpadające przez okno do pustego pokoju, tylko - światło na ścianie). Marek zaproponował jednak inne rozwiązanie - okładkę wypełniły jego zdjęcia odwołujące się do malarstwa Hoppera. "Hopper, a jednak nie Hopper" jak on to podsumował. I to koncepcyjne rozwiązanie wszystkim przypadło do gustu, a Marka projekt Tima, Kena i mnie po prostu zachwycił.

Tytuł i hopperowskie inspiracje pojawiają się - w moim odczuciu - jeszcze z jednego powodu. Tim i Ken spędzili dwa wolne dni podczas tamtej trasy w Mielnie, nad morzem. Dwa kompletnie różne dni. Sobota była raczej pochmurna i bezwietrzna, a tafla wody niezmącona najmniejszą falą [zdjęcia można zobaczyć na stronie Kena http://www.kenvandermark.com/]. Niedziela natomiast zaskoczyła ostrym światłem słońca i sztormową pogodą. Gdy wracam teraz do muzyki solowych części "Light On The Wall" odnajduję intymną niemal atmosferę tamtych dwóch majowych dni na morskim wybrzeżu.

Premiera płyty zbiegła się w czasie z publikacją w Tygodniku Powszechnym znakomitego eseju o Edwardzie Hopperze i jego malarstwie pióra Michała Pawła Markowskiego. Jest on dostępny także na stronie Tygodnika:
http://tygodnik.onet.pl/33,0,37223,1,artykul.html.



Tim Daisy / Ken Vandermark
"Light on the Wall"

LP 1
Side A:
1. Autostrada
2. The Empty Chair

Side B:
1. Turnabout
2. Landing
3. Decollage

LP 2
Side C: Tim Daisy solo
1. Falling
2. Chroma
3. Congaree (For Ross Taylor)
4. The Fern Room
5. Breaking Trains
6. Hannover
7. Gray Scale

Side D: Ken Vandermark solo: Etudes for Jimmy Giuffre
1. Sun In An Empty Room
2. Automat
3. Cold Storage
4. Room By The Sea

Description and other notes:
LP 1 recorded by Maciej Frycz at Dragon Club, Posnan, Poland: May 14th, 2008. LP 2 recorded by Eryk Kozlowski & Kasia Palicka at Estrada Poznanska, Poznan, Poland: May 20th, 2008.