niedziela, 6 lutego 2011

4th Stream

4th Stream - okładka płyty

Płyta 4th Stream to pierwsze nagranie w bogatym dorobku Kena Vandermarka, w dodatku dokonane na długo (blisko dziesięć lat) przed debiutem płytowym pierwszego oficjalnego i regularnego projektu jaki prowadził - Vandermark Quartet. Materiał na ten winylowy album zarejestrowany został w marcu 1984 roku w Montrealu [gdzie Vandermark wówczas studiował na McGill University] i był to - jak sam Ken wspomina - pierwszy jego pobyt w studiu nagraniowym. Większość materiału to kompozycje grającego tutaj tylko na saksofonie tenorowym Ken Vandermarka oraz basisty Scotta White'a. Uzupełnia je jeden utwór autorstwa Dona Cherry'ego - młodzi muzycy dostali zresztą od słynnego trębacza pozwolenie na wykorzystanie jego kompozycji na płycie [po prostu White znał Cherry'ego i kontaktował się z nim w tej sprawie]. 4th (Fourth) Stream to równocześnie nazwa tria, które muzycy [Vadermark, White, Burke] tworzyli w latach 1983-86, i które rozpadło się, gdy po zakończeniu studiów Ken Vandermark wrócił do Bostonu.

w środku
Ken Vandermark
- zdjęcie z okładki
wydanej w 1985 roku
płyty Ethnic Drivers
To płyta, która ma nie tylko archiwalne znaczenie i wielka szkoda, że nie funkcjonuje po dziś dzień w normalnym obiegu. Znalezienie tego nagrania nawet na ebay-u graniczy z niemożliwością, o jego kupnie nie wspominając. W moim odczuciu jest to świetny album [chociaż sam Vandermark był odmiennego zdania - zastrzegał jednak, że sam tej muzyki ze dwadzieścia ponad lat nie słyszał] oraz bezcenne źródło wiedzy o muzycznym  dorobku Kena Vandermarka i jego inspiracjach. W zawartej tu muzyce słychać bowiem, że artysta od początku miał wizję tego, co chce grać. To, co na płycie 4th Stream prezentuje trio, ma bowiem kontynuację w dzisiejszej muzyce Kena - tamta muzyka jest spójna z tym, co gra on niemal trzydzieści lat później. Widoczne są tu wpływy rockowych fascynacji muzyka, ale i głębokie osadzenie w jazzowej tradycji. Rock - to przede wszystkim warstwa rytmiczna - krótkie, często zapętlone frazy, z których wywodzone są improwizacje. Nie ma jednak jeszcze wpływów europejskiej sceny improwizowanej czy muzyki współczesnej. Na "4th Stream" zawsze improwizacja wywodzi się z tematu i do tematu powraca lub też przechodzi w następny komponowany temat [pierwszy utwór na drugiej stronie krążka]. Nie jest więc tak [jak choćby w muzyce Mengelberga], że melodyczna fraza wynika z improwizacji. Łatwość i czytelność tych melodycznych tematów jest zresztą taka sama jak w dniu obecnym - widać (słychać), że twórczość Theloniousa Monka znał już wtedy świetnie. Płyta jest przy tym bardzo spójna - nie ma wielkiego znaczenia czyją kompozycję [Kena, White'a czy Cherry'ego] grają. Łączy to i spala jedna muzyczna wizja - można śmiało założyć, że to Vandermark prowadził ten zespół.  I potrafi on tu operować formą - każda strona płyty układa się w konsekwentną formę suity, chociaż jest czytelnie podzielona na części. Pierwszy i ostatni utwór pierwszej strony płyty oparte są na tym samym temacie, chociaż mają zupełnie odmienny charakter.

Ken Vandermark
- zdjęcie z okładki
wydanej w 1985 roku
płyty Ethnic Drivers
Także instrumentalnie nic nie świadczy tu o młodym wieku lidera i jego malutkim scenicznym czy nagraniowym doświadczeniu. Saksofon nie jest tak drapieżny jak współczesny, bardziej mainstreamowy i stricte jazzowy, mniej tu agresji chociaż rockowa energia jest obecna w grze muzyka. Nieźle wypada basista - Scott White, wówczas muzyk mający najwięcej doświadczenia, który potrafi zagrać zgrabne solo. Najmniejsze improwizatorskie zacięcie (i chyba też możliwości) ujawnia natomiast grający na bębnach Brendan Burke, pełniąc tutaj stricte rytmiczną funkcję i trzymający wszystko (za to pewnie!) w ryzach. Nie ma na płycie ani chwili kolektywnej improwizacji, ale wpływy free jazzu są mocno zaznaczone tak w grze i improwizacjach Vandermarka, jak i White'a.

Autorem graficznego opracowania płyty - także zdobiącego okładkę rysunku - jest brat Kena - Rob Vandermark. Dzisiaj zajmuje się konstruowaniem rowerów i projektowaniem ram do nich w swojej firmie Seven Cycles. Na tylnej stronie okładki jest czarno-białe zdjęcie, które Ken Vandermark zrobił w Hong Kongu mając lat kilkanaście. Odrapana, zachlapana farbą, nierówna ściana budynku, z lewej strony drzwi, z wiszącym na ich uchwycie, lekko rozchylonym parasolem. Z prawej - gaśnica i stojąca na niej puszka z farbą. To jeszcze jedna klamra spinająca dokonania Kena, który czasami i dziś zdobi okładki płyt swoimi fotografiami, ilustrującymi postindustrialne krajobrazy współczesności.

Scott White / Ken Vandermark / Brendan Burke "4th Stream"

Scott White: bass
Ken Vandermark: tenor saxophone
Brendan Burke: drums

Side A: Painted Room [Requiem for an illustrated Man]
1. Paint [Ken Vandermark]
2. Beirut [Scott White]
3. Requiem for an illustrated Man [Ken Vandermark]


Strona B: Basement Music
1. For the Fringe [Ken Vandermark] / Mopti [Don Cherry]
2. Black Cats with Electric Eyes [Scott White]
3. Mankind in Amnesia [Ken Vandermark]

Recorded in Montreal March 1984.
Cover design by Rob Vandermark.
CRYSTAL REFLECTIONS

CRP-01

PS.
na grzbiecie okładki jest błąd - LITH STREAM zamiast 4TH STREAM

poniedziałek, 26 lipca 2010

Konfrontationen, Nickelsdorf, 15 lipca 2010

Konfrontationen, Nickelsdorf, 15 lipca 2010, dzień 1:
czternaście godzin w samochodzie, 38°C, burza


JazzGalerie Nickelsdorf, główne miejsce koncertów

Nickelsdorf to niewielka miejscowość położona na naddunajskiej nizinie, trzydzieści kilomentrów od Bratysławy i blisko pięćdziesiąt od Wiednia. Od trzydziestu jeden lat odbywa się tu jeden z najważniejszych dla jazzu, muzyki awangardowej i improwizowanej festiwali w Europie - Konfrontationen. Powstał dzięki jednemu człowiekowi - Hansowi Falbowi. W tym roku wraz z nim program przygotowywał Mats Gustafsson.

ściana plakatów z poprzednich festiwali i koncertów w JazzGalerie


Nie jest postacią szeroko znaną w Polsce - jeżeli jego nazwisko komuś coś w Polsce mówi, to już raczej są to miłośnicy sceny free improv czy muzyki elektronicznej niż zwolennicy free jazzu. Ewentualnie jeszcze najbardziej wytrwali fani nowojorskiego Tzadik - jego bowiem nazwiskiem są sygnowane trzy płyty wydane nakładem wytwórni Johna Zorna. Ze słynnym nowojorczykiem Ambarchi zresztą współpracował w przeszłości - podobnie jak z Jimem O'Rourke, Fenneszem, Evanem Parkerem, Philem Niblockiem czy japońskimi mistrzami awangardy: Otomo Yochihide, Haino Keiji, Toshimaru Nakamurą. W Nickelsdorfie jednak wystąpił solo, z elektryczną gitarą i rozmaitymi elektronicznymi urządzeniami (przetwornikami brzmienia, nierzadko autorskiej konstrukcji). Nigdy nie byłem fanem muzyki którą nagrywał, ale koncert na otwarcie festiwalu oceniam wysoko. Ambarchi operował dźwiękowymi plamami, nie pojedynczymi dźwiękami, przetwarzał brzmienie gitary tak, że było ono nie do rozpoznania dla słuchaczy. Jego muzyka raczej zdawała się być pastelowa, jeden dźwiękowy paciaj gładko przechodził w inny. Przy tym muzyka pozbawiona była jakiejkolwiek, choćby najmniejszej agresji. Mogłaby być prędzej tłem, nienarzucała się słuchaczowi, nie atakowała go - intrygowała, była tajemnicza, a równocześnie przyjaźnie ciepła. Słuchając bowiem elektronicznych dokonań mistrzów awangardowych scen, często nasuwa mi się refleksja o "dehumanizacji muzyki". Tu było zdecydowanie inaczej - odarta z melodycznych akcentów dźwiękowa tkanina miała jednak zdecydowanie ludzki wymiar i charakter - zapraszała do namysłu i nieprzytłaczała słuchaczy. Wystarczyło zamknąć oczy i dać się unieść narracji płynnie, chociaż powoli, prowadzonej przez muzyka. Ambarchi urzekł również wyczuciem formy nadając swemu występowi charakter niedługiej, pięknej suity.


Oren Ambarchi, Nickelsdorf, 15 lipca 2010.



GÜNTER CHRISTMANN / CHRISTIAN MUNTHE / RAYMOND STRID

Na ten koncert czekałem. Dwóch z bohaterów wieczoru znałem bowiem z nagrań [Christmann - choćby z Matsem Gustafssonem; Strid - z Matsem i Kenem Vandermarkiem] i bardzo byłem ciekaw, co zaprezentują na żywo. To co zagrali, to był czysty free improv. W moim odczuciu raczej składający się z przypadkowych dźwięków niż tych będących wynikiem interakcji wewnątrz tria. Trochę mikrotoniki i delikatnego preparowania instrumentów, które dla mnie składały się na nieciekawą i nużącą całość. Najbardziej interesujące były tylko te fragmenty, gdy Christmann odkładał puzon i chwytał za wiolonczelę. Muzyka zyskiwała jakiś dodatkowy wymiar. Nie umiem tego określić - wydaje mi, że pojedyncze klocki dźwięków zaczynały wtedy znajdować swoje miejsce i układy się w jedną całość. Szkoda tylko, że trwało to tak krótko - gdy Christmann ponownie ujmował puzon, muzyka tria powracała do pierwotnej formy. Moim zdaniem tego koncertu mogło po prostu nie być. Chociaż byliśmy podzieleni w jego odbiorze - Ewie i Kasi się on podobał i one dostrzegały w nim formę, i wspólnotę tworzenia. Tym bardziej ciekaw więc jestem ich relacji z festiwalu.

Günter Christmann / Christian Munthe / Raymond Strid, Nickelsdorf, 15 lipca 2010.



THE EX + BRASS UNBOUND

Dobrze się stało, że był to ostatni koncert wieczoru. Marnie zwykle wypada się na czyimś tle. Jak można bowiem dobrze wypaść po kimś "kto przejechał na rowerze po linie, w dodatku z małpą na głowie"?! A taki popis dały nam tego dnia połączone siły obu zespołów. The Ex i Brass Unbound udowodnili grając w Polsce, że są jednym organizmem, prezentują kompletną, zwartą i nową formułę grania, odwołującą się raczej do punk-rocka czy etno-punka niż jazzu. Chociaż od jego brotzmanowsko-gustafssonowskich wcieleń jazzu nie są wcale tak znów odlegli. Mają za zadanie powalać sceniczną energią, a nie oddawać subtelnych półcieni fortepianowych akordów. W Polsce jednak zabrakło z ich szeregach włoskiego trębacza Roya Paci. I jak wiele zmienia jego obecność, mogliśmy przekonać się w Nickelsdorfie. Gdy do saksofonów, klarnetu i puzonu dołączyła trąbka, muzyka jeszcze zyskała na dynamice. Od lat bowiem logotypem Roya Paci jest trąbka, która zamiast ustnika ma magazynek i kolbę karabinu maszynowego. I trochę też tak brzmi jego instrument - atakuje on słuchaczy seriami dźwięków pozbawionych głębi, suchymi jak wiór. Brzmienie jego instrumentu zirytuje każdego miłośnika klasycznych form jazzu, jednak znakomicie komponuje się z surową w wyrazie muzyką holenderskiego kwartetu. Mocniej i pełniej zabrzmiały więc stare hity legendy punk-rocka "State of Shock" i "Hidegen Fújnak A Szelek" chociaż - inaczej niż w Lublinie - to nie one były najjaśniejszym punktem programu [wszystkie piosenki zresztą zagrali w Nickelsdorfie w identycznej kolejności jak w Lublinie i Poznaniu]. W Austrii, w moim odczuciu, najmocniejsza było końcówka koncertu -  "24 problems" i zagrany znów jako jedyny bis, znakomity, mocny, zadziorny, i etnicznie witalny "Theme from Konono" [zagrany trzy razy intensywniej niż w Poznaniu, co wcześniej wydawało się niemożliwe] zakończyły koncert, który porwał publiczność i był mocnym zamknięciem pierwszego dnia festiwalu.

W czasie koncertu The Ex trwała burza. Nie wiem jednak czy były tylko pioruny [grzmotów bowiem nie słyszeliśmy], czy też brzmienie zespołu było tak potężne, że zagłuszyło odgłosy szalejącego żywiołu?


The Ex + Brass Unbound: Hidegen Fújnak A Szelek, Nickelsdorf, 15 lipca 2010.



Konfrontationen, JazzGalerie Nickelsdorf / Cafe Restaurant Falb / Limbeck, Nickelsdorf,
dzień pierwszy, 15 lipca 2010:


SET 1: OREN AMBARCHI

Oren Ambarchi: electric guitar, electronics


SET 2: GÜNTER CHRISTMANN / CHRISTIAN MUNTHE / RAYMOND STRID

Günter Christmann: trombone, cello
Christian Munthe: guitar
Raymond Strid: drums, percussion


SET 3: THE EX + BRASS UNBOUND

The Ex:
Andy Moor: guitars
Terrie Hassels: guitars
Katerina Bornefeld: drums, vocals
Arnold de Boer: vocals, guitar, sampler
+
Brass Unbound:
Roy Paci: trumpet
Mats Gustafsson: reeds
Ken Vandermark: reeds
Wolter Wierbos: trombone

zdjęcia: Wawrzyniec Mąkinia

piątek, 23 lipca 2010

Krótka historia Reed Trio - na marginesie zaległości


od lewej: Ken Vandermark, Mikołaj Trzaska, Wacław Zimpel
22 listopada 2008 roku, Gdańsk
Jaka jest rola przypadku w naszym życiu? Czy coś takiego jak "przypadek" w ogóle istnieje? Czy spotkanie lub wybór jakiego dokonujemy, często bez wyraźnego powodu; zdarzenie, które nas spotyka i odmienia w ogóle może być przypadkowe? Wracając kilka dni temu z Ewą i Kasią z Nickelsdorfu rozmawialiśmy o tym. Denis Diderot na przykład był wyznawcą determinizmu (aczkolwiek nie koniecznie teologicznego) - nie bez powodu wkładał w usta swego najsłynniejszego bohatera, Kubusia Fatalisty, słowa o tym, iż "wszystko jest zapisane w Wielkiej Księdze". Jest tak czy nie? I jak się to wszystko ma do naszej wolności?

Nie wiem, nie jestem filozofem. Ale patrząc na własne życiowe "przypadki" przychylałbym się do tego, że pewne rzeczy w życiu człowieka są mu przeznaczone. Nie jestem jednak deterministą. Wierzę, że każdy sam kształtuje własne życie. Od nas tylko zależy jakich wyborów dokonamy i jak te szanse wykorzystamy, i czy stworzymy sobie następne. Rozumując w ten sposób i odnosząc to do historii Reed Trio mogę więc powiedzieć, że spotkanie Kena, Mikołaja i Wacława było im przeznaczone, ale to czym ono zaowocuje zależało i zależy już tylko od nich samych.

od lewej: Mikołaj Trzaska, Marek Winiarski, Wacław Zimpel
i Ania 'Czarna' Adamska, Cottbus, 3 czerwca 2007
Pierwszy raz w trójkę spotkali się w Cottbus, 3 czerwca 2007 roku, na koncercie Peter Brötzmann Chicago Tentet. Wtedy nikt z nich nie przypuszczał, że takie trio kiedykolwiek może zaistnieć. Pamiętam pierwszą rozmowę Wacława z Vandermarkiem po koncercie zespołu. Ken gdy dowiedział się, że Wacław gra na klarnecie basowym pytał go opinie o koncercie i muzyce. I nie było w tym nic wymuszonego - tylko autentyczne zainteresowanie jego zdaniem na ten temat. Wacław i Ken są zresztą ludźmi, z którymi spotkania się pamięta - obaj mają umiejętność słuchania i jakieś wewnętrzne skupienie, koncentrację; dzięki temu każdemu kto z nimi rozmawia wydaje się, że przez te minuty są całkowicie dla niego, że spotyka się z nimi na jakiejś głębszej niż towarzyskiej płaszczyźnie; że jest to SPOTKANIE, a nie błaha rozmowa czy wymiana uprzejmości. Tak przynajmniej wygląda to z doświadczenia mojego i moich znajomych. I chyba tak jest, bo obaj pamiętają te spotkania i ludzi z którymi rozmawiają. Wtedy też Ken zapamiętał Wacława i przy okazji kolejnych spotkaniach pytał mnie o niego.

Przełomem mógł być Resonance, w którym Ken Vandermark pierwszy raz współpracował z Mikołajem Trzaską - z Wacławem razem dojechaliśmy na finałowy koncert i długą noc w Alchemii. Ale wtedy było chyba jeszcze za wcześnie. Potrzeba było czasu i okazji, by Vandermark mógł usłyszeć muzykę Zimpla, poznać go od tej właśnie strony. Taka okazja nadarzyła się w maju następnego roku. W poniedziałek 12 maja 2008 odbierałem na berlińskim lotnisku Tegel Kena i Tima Daisy'ego, którzy następnego dnia rozpoczynali trwającą ponad tydzień, duetową trasę w naszym kraju. To właśnie wtedy nagrany został materiał na "Light on the Wall". Ale w tenże poniedziałek wieczorem Wacław Zimpel grał w Poznaniu swój dyplomowy koncert. Gdy o tym rozmawiałem z muzykami powiedzieli, że z chęcią pójdą posłuchać Wacława. Tim grał już z nim w lutym 2008 roku, podczas wspólnej trasy The Light i Dragons 1976 i wiele Vandermarkowi o nim, jako muzyku, opowiadał. Ken pamiętał go ze spotkań w Cottbus i Krakowie. I po tym koncercie nie miał już chyba wątpliwości, że chce z Wacławem grać, chociaż o tym, że będzie miał okazję jeszcze nie wiedział. Na listopad tego roku mieliśmy już zaplanowane koncerty Kena Vandermarka. Zagadką był tylko skład w jakim on zagra. Pierwotnie miał być "resident artist" na poznańskim festiwalu Made In Chicago, ale gdy okazało się to niemożliwe (powody niech pozostaną tajemnicą) pozostaliśmy z terminami, a bez składu z którym mógłby zagrać. Myślałem o solowych koncertach, ale gdy rozmawiałem z Mikołajem Trzaską, on zapalił się do pomysłu by z Vandermarkiem zagrać w duecie. W toku rozmowy pojawiło się również nazwisko Wacława, którego Mikołaj niezwykle już wtedy cenił i z którym w różnych składach współpracował. Po tej rozmowie wiedzieliśmy, że powinno być to trio. Nie wiedzieliśmy tylko jak to osiągnąć. To, że stało się ono faktem to już zasługa Mikołaja.

Króciutka trasa Mikołaja Trzaski, Kena Vandermarka i Wacława Zimpla rozpoczęła się we Wrocławiu w czwartek, 20 listopada 2008 roku. Zagrali wtedy pierwszy koncert w Ośrodku Postaw Twórczych [OPT] (tego samego dnia, jako drugi skład zagrało tam jeszcze Engines - Dave Rempis, Jeb Bishop, Nate McBride i Tim Daisy). Następnego dnia koncert w Gdyni [klub Ucho], a  sobotę  22 listopada spędzili w studiu w Gdańsku nagrywając materiał z myślą o płycie. Niestety - i znów nie wiem czy to przypadek czy też nie - materiał z sesji jest nie do wykorzystania (dysk na którym Maciej Frycz zarejestrował tamto nagranie został uszkodzony). Pozostała tylko suma ze stołu mikserskiego z licznymi zabrudzeniami. Porównując jednak ten pierwszy materiał z nagranym w kwietniu bieżącego roku nie wiem - przypadek to czy nie? Chyba muzyka i jej autorzy potrzebowali wspólnoty doświadczeń ostatniego półtora roku, koncertowej trasy z Resonancem, spotkań i rozmów, radości i smutków. Rozumieli się równie dobrze jak półtora roku wcześniej, ale muzyka - mimo trudnych doświadczeń z pewnym saksofonem - jakby nabrała pełni. Wszystko znalazło tu swoje miejsce.



od lewej: Mikołaj Trzaska, Wacław Zimpel i Ken Vandermark
21 listopada 2008 roku, Gdynia, Klub Ucho

zdjęcia: Wawrzyniec Mąkinia